4. Gabriel
Telefon o piątej nad ranem, gdy ledwie
wróciłem z nocnego dyżuru to nie jest coś, co chciałoby się usłyszeć – nawet
jeżeli to twoja narzeczona. Na wpół przytomny przyłożyłem komórkę do ucha.
-Noo…?
-Powiedz, że nie masz planów.
Miałem. Chciałem z pełną premedytacją iść
na randkę z moim ukochanym łóżkiem. Całą noc na to czekałem.
-Ech… Nie, właśnie wróciłem z pracy. Coś
się stało?
-Jake zaginął i… Pomożesz go nam szukać?
-To dzieciak, pewnie jest na jakieś
imprezie.
-Był, ale po godzinie poszedł do domu, a mimo
to wciąż się nie zjawił. Pomożesz nam go szukać?
Nie miałem na to najmniejszej ochoty.
Byłem pewien, że dzieciak schlał się i śpi gdzie w jakimś rowie. Kiedy otrzeźwieje,
to wróci do domu. Mimo to wiedziałem, że czymś takim zafundowałbym sobie ciche
dni aż do ślubu.
-Dobrze – zgodziłem się. – Daj mi tylko
kwadrans i zaraz do was przyjadę.
Finalnie skończyło się na tym, że
jeździłem po mieście i szukałem pijanego w sztok nastolatka. Poświęciłem dwie
godziny, aż w końcu znalazłem go nieprzytomnego na chodniku w dzielnicy
zapomnianej przez Boga. Rzeczywiście wyglądał jakby spał w pijackim uniesieniu,
ale gdy podszedłem do niego bliżej zauważyłem, że ubrania miał w krwi, a twarz
przypominała papkę z mięsa.
-Jake? – zapytałem. – Jake, słyszysz mnie?
Nie przytomnie otworzył nieprzytomnie oko,
które nie było opuchnięte.
-Nie ruszaj się – nakazałem mu.
-Zupełnie jakbym mógł – wymamrotał.
Wywróciłem oczami i zadzwoniłem do szpitala. Kobiecie, która odebrała, podałem
wszelkie informacje – od adresu po stan chorego i grzecznie zastosowałem się do
każdej jej instrukcji. Po kwadransie zjawił się ambulans i sanitariusze zabrali
chłopaka do szpitala.
Gdy zostałem na ulicy sam, zadzwoniłem do
Anne.
-Znalazłeś coś? – spytała przejęta.
-Tak.
-Nic mu nie jest?
-Tego bym nie powiedział. Nie mogę
powiedzieć ci dokładnie, co mu jest, ale zabrała go karetka. Będzie w moim
szpitalu, więc zabierz tam jego matkę. Ja go odwiedzę, jak będę miał dziś
dyżur.
-Mhm… Dziękuję, kochanie.
-Nie ma za co… A i powiedz jego matce,
żeby się nie martwiła. Wyglądał strasznie, ale nawet się ze mnie naśmiewał,
więc podejrzewam, że szybko się z tego wykaraska.
-Dzięki Bogu! – westchnęła. – Nie wiem jak
ci się odwdzięczę.
-Nie masz mi się za co odwdzięczać, ale
jeżeli naprawdę musisz, to wystarczy mi dobra kolacja.
-Masz to jak w banku.
Uśmiechnąłem się do siebie. W takich
momentach naprawdę kochałem Anne. Tylko ona tak potrafiła troszczyć się o
ludzi.
Stan Jake’a okazał się być bardzo dobry i
stabilny. Wyglądał nieciekawie, ale skończyło się jedynie na siniakach,
złamanej ręce i lekkim wstrząśnieniu mózgu. Przez najbliższe dwa dni miał
zostać na obserwacji – z czego Anne była zadowolona, bo mogłem mieć na niego
oko.
Była też u niego policja, ale uparcie
twierdził, że nic nie powie. Gdy tylko Anne lub jego matka chciały coś z niego
wyciągnąć, markotniał. Kobiety natychmiast kończyły drążenie tematu, ale ja na
szczęście taki delikatny nie byłem. W końcu dla mnie był tylko dzieciakiem,
który wpakował się w kłopoty.
-No hej, doktorku – zagadał, gdy zajrzałem
do jego pokoju po obchodzie.
-Cześć – odparłem. – Jak się czujesz?
-Dobrze, ale głowa mnie boli. – Zaśmiał
się. – Dzięki za ratunek, doktorku.
-Nie ma za co – mruknąłem. – Ale dlaczego
nie chcesz powiedzieć, kto zrobił ci krzywdę.
-Ja nie…
-Tylko powiedz mi dlaczego. Nie zmuszam
cię do podania mi imion, tylko chcę znać powód. Zrozumieć twoją stronę.
-Naprawdę? – zdziwił się.
-Tak – przyznałem. W końcu niewiele mogłem
zrobić, nie znając tych, którzy zaatakowali Jake’a, ale znając jego motywy
mógłby jakoś pomóc.
-Nikt nigdy nie interesował się moimi
powodami… Wszyscy chcieli tylko działać, o ile w ogóle zainteresowali się mną.
-Więc korzystaj i mów.
-Chodzi o to, że jeżeli powiem policji, to
tylko ich rozwścieczę. To ludzie ze znajomościami, którzy mogą sobie pozwolić
na bicie gejów, bo stać ich na prawników, którzy każde gówno zamiotą pod dywan.
-Pobili cię, bo jesteś gejem?
Kiwnął głową.
-Mimo otoczki równouprawnienia to no cóż…
Homo mają przejebane. W sumie wszyscy mają przejebane, wiesz? Kobiety przez
hipokryzje, homo, bo są homo, transi, czarni, żółci, biali… Wszyscy są do
siebie wrogo nastawieni! A najgorzej ma biały heteroseksualny facet, bo
najłatwiej się do was przypierdolić. – Chłopak pokręcił głową. – Żyję w czasach
hipokrytów.
-Bardzo dużo przeklinasz – zauważyłem.
-Wiesz, mało czytam, to i słownictwo mam
ubogie.
Parsknąłem śmiechem.
-Nie jest tak źle. Wiesz co to hipokryzja.
-Czasem jak chcę zrobić coś szalonego,
lubię przeczytać słówko ze słownika wyrazów obcych. – Uśmiechnął się do mnie na
tyle na ile mógł, wyginając opuchnięte wargi. – Wiesz, to takie moje małe
szaleństwo.
Pokiwałem głową.
-Czyli nie podasz ich na policję? –
spytałem.
-Nie. To nie ma sensu, a jedynie narobię
sobie kłopotów. Nie chcę jeszcze bardziej martwić mamy i Anne.
-Rozumiem – przyznałem. – Ale może powiedz
Anne? Ona mogłaby coś wymyślić.
-Jesteś tak samo inteligentny jak ona. Sam
powiedz – wymyślisz coś?
-Nie znam szczegółów, więc…
-Ona też ich nie zna. Gabe, nie ma co się
oszukiwać. Jestem głęboko w dupie i to nie tak jakbym tego chciał.
Uśmiechnąłem się półgębkiem.
-Nie będę cię do niczego zmuszał –
stwierdziłem. – Nie jesteś zmęczony? Późno już.
-Nie, spałem wcześniej. Teraz się nudzę.
-Nudzisz… Anne mówiła, że lubisz
fotografię. To prawda?
Pokiwał głową, a jego oczy zalśniły
wesoło. Widać było, że zacząłem temat, który go kręcił.
-Tak! Kocham to – przyznał. – Nawet
wygrałem kilka konkursów.
-Chciałbyś być fotografem?
Skinął głową.
-Chciałbym iść na studia związane z
grafiką, ale sam nie wiem… To pewnie się nie uda.
To mnie zainteresowało. Anne często
wspominała o Jake’u, szczególnie o jego talencie i inteligencji, więc chyba nie
powinien mieć problemu z dostaniem się na studia.
-Dlaczego?
-Sam nie wiem… No bo… Może powinienem
rzucić szkołę – stwierdził. – Tak naprawdę tylko zawadzam. Mama musi mnie
utrzymywać, Anne przez pomaganie mi naraziła się innym nauczycielom, a to
miasto ewidentnie mnie nienawidzi… Może powinienem rzucić to wszystko i wyjechać
tam, gdzie nikt nie wie, że jestem gejem i udawać przez resztę życia, że jestem
zwykłym obywatelem?
-Nie chrzań głupot, Jake – przerwałem mu.
– Myślisz, że uciekając cokolwiek wskórasz poza wkurzeniem osób, którym na
tobie zależy? W każdym miejscu na ziemi zjawi się ktoś, kto sprawi, że będziesz
cierpiał. Nieważne, czy to homofob. Może któregoś dnia trafisz na rasistę
nienawidzącego jasnych karnacji albo na patologicznego faceta… Każdy w życiu
obrywa Jake i nikogo ono nie szczędzi.
-Tak, to dlaczego tamtym skurwielom się
jeszcze nie oberwało?
-Bo może jeszcze wszystko przed nimi? –
zgadywałem. – Może w któregoś teraz uderzyła ciężarówka?
-Wtedy kierowca zostanie ukarany.
Wzruszyłem ramionami.
-Gnojek napruty od swojej ukochanej whisky
wchodzi na ulicę, chcąc sprawdzić, czy uda mu się tam przespać do momentu, gdy
pojawi się u niego szczątkowy rozsądek. Kierowca tira nie widzi go i przejeżdża
po nim. Gdy zdaje sobie sprawę z tego, że coś jest nie tak, gnojek wygląda już
jak rozbełtana galaretka truskawkowa. W takich okolicznościach kierowca zostaje
uniewinniony.
-A Anne zapewniała, że nie jesteś
psychopatą.
-Bo nie jestem, ale pracuję jako chirurg.
Widziałem wiele ciekawych rzeczy.
-A ogarniasz planimetrię?
-Tego nikt nie rozumie – odparłem.
Naprawdę, czasem byłem pewien, że matematykę rozumieją jedynie kosmici.
Któregoś ranka obudzę się i moja żona będzie miała zielone czułki zamiast uszu.
Wtedy albo moja teoria okaże się prawdą, albo będę musiał ograniczyć oglądanie Doctor Who.
Jake zaśmiał się.
-A więc może nie jestem na przegranej
pozycji – stwierdził. – Ale i tak marnie widzę mą przyszłość, szczególnie z tą
szkołą.
-A co z nią nie tak?
-Oni mnie nienawidzą, więc się boję. Boję
się, bo przestali ograniczać się do wyzywania mnie i znów zaczynają dręczyć.
-Po pierwsze zapisz się na jakiś kurs
samoobrony. Wiedza o tym jak wybić komuś oczy przyda ci się bardziej niż wzór
na deltę.
-A biologia mi się przyda?
-Jasne. Zawsze przy operacjach powtarzam
sobie przebieg fotosyntezy, takie to fascynujące – mruknąłem.
Jake parsknął śmiechem, a zaraz potem
skrzywił się, bo to chyba za dużo mimiki dla jego opuchniętej twarzy.
-A co będzie po drugie? – spytał.
-W trakcie lekcji nauczyciel, nawet jeśli
skurwysyn, nie pozwoli cię tknąć, a podczas przerw wystarczy, że będziesz się
trzymał kogoś, kto nie spuści ci łomotu. Anne albo nie wiem… jakiegoś kolegi.
-Moja jedyna znajoma poza Anne to Katie.
Ona co najwyżej pomacha przy drzwiach, tak bardzo nienawidzi tego szaleństwa.
-No cóż, więc pozostaje ci Anne.
-Z twojej perspektywy to wydaje się takie
proste – stwierdził.
Wzruszyłem ramionami.
-Bo takie jest – odparłem. – A teraz
dobranoc.
-Nie chce mi się spać.
Wywróciłem oczami.
-Zupełnie jakbyś miał jakiś wybór. Śpij –
nakazałem i opuściłem jego salę.
Rano, gdy już zbierałem się do wyjścia,
zadzwoniła moja matka. Początkowo chciałem zignorować to połączenie, ale
wiedziałem, że była gotowa nawet włamać mi się do mieszkania, żeby mnie
dręczyć, a wtedy to już w ogóle bym nie odespał dwóch nocnych zmian.
-Tak, słucham? – mruknąłem do słuchawki.
-Jest pewna bardzo ważna sprawa dotycząca
ślubu – oznajmiła z powagą.
-Co znowu? Fiołkowy obrus bardziej pasuje
do zaproszeń? Za późno, wybraliśmy biały.
-Chodzi o twój garnitur. Musi być szyty na
miarę, a ty nawet nie poszukałeś salonu.
-Mam garnitur. – Taka prawda. Byłem w nim
na jej ostatnim ślubie.
-Masz na myśli tę szmatę, którą trzymasz w
szafie? Nawet nie myśl, że ci pozwolę ją założyć.
-Dobra! Kupię jakiś garnitur, ale teraz
daj mi pracować.
-Przecież masz nocną zmianę. Jesteś już po
pracy.
-Wolałbym, żebyś nie znała mojego grafiku.
Naprawdę tak było. Byłem trzydziestoletnim
facetem, od dziesięciu lat mieszkałem bez rodziców (a raczej matki i jednego z
jej kolejnych przydupasów), żyłem w zdrowym, rozsądnym związku, a ona czuła się
w potrzebie znać mój grafik. Jak tak dalej pójdzie będzie wiedzieć kiedy i o
której operuję… Zresztą kto ją wie. I tak już była uzależniona od wróżek, więc
może któraś sprzedawała jej informacje na temat potencjalnych wypadków i tego
kiedy przez takowy ściągną mnie na salę operacyjną.
Moja matka mogłaby sprzedać swoje życie
jako scenariusz filmowy.
-Kochanie, martwię się o ciebie – odparła.
– Tak sobie teraz rozmawiałam z Richiem… Może ty nie jesteś gotowy na ten ślub?
Wywróciłem oczami. Szczerze było mi bez
różnicy, czy będę miał tę cholerną obrączkę, czy nie. Może Anne podchodziła do
tego bardziej personalnie, ale dla mnie to była tylko niepotrzebna szopka na
temat tego, że będę miał zmieniony stan cywilny.
Nic wielkiego.
-Przed chwilą miałaś dać mi opieprz za
garnitur – przypomniałem.
-Tak, wiem, ale ty… W ogóle się tym
wszystkim nie przejmujesz! Dziesięć razy brałam ślub i za każdym razem to było
coś!
-A nie pomyślałaś, że dzięki tobie ślub
dla mnie to nie wyznacznik czegoś wyjątkowego? – burknąłem. – Tyle ich było, że
mam wrażenie, że ślub powinienem wziąć z każdym.
-Nie zwalaj teraz winy na mnie! – oburzyła
się. – To ty nie potrafisz się zaangażować.
-Bo nie muszę się angażować! – warknąłem.
– Pójdę po garnitur, a teraz wybacz, ale chcę się wyspać. Nie dzwoń dopóki nie
pogodzisz się z tym, że twój syn tobą nie jest.
Wyłączyłem telefon i schowałem do kieszeni
spodni. Sięgnąłem po moją kurtkę z szafki i wyszedłem z pokoju dla personelu.
Gdy kończyłem nocne zmiany, było wcześnie,
a zmęczenie dopadało mnie bardziej ze znudzenia niż z ilości pracy. Mimo to, że
o takiej porze marzyłem tylko o moim łóżku, postanowiłem zajrzeć jeszcze do
Jake’a. Pewnie spał – w końcu nikt normalny mając okazję do snu, by go sobie
nie odmówił – i za wiele nie zyskam na podglądaniu go śpiącego, ale Anne
zatłukłaby mnie, gdybym nie zobaczył, czy dzieciak oddycha.
Odrobinę zdziwiłem się, gdy zastałem
ożywionego chłopaka w jego sali. Szczerzył się wesoło i pisał coś na telefonie.
Jakby zaalarmowany moją obecnością, schował urządzenie pod poduszkę i spojrzał
na mnie.
-No hej! Już wracasz do domu? – spytał.
-Tak… Muszę się wyspać, ale chciałem
jeszcze sprawdzić, co u ciebie. Jak opuchlizna?
-Nieźle. Zaczynam widzieć na prawe oko i
chyba nie mówię już tak niewyraźnie… Jest dobrze, Gabie. Możesz wracać do Anne.
-Z Anne spotkam się dopiero po południu.
Uniósł brwi.
-Nie zdążysz jej dorwać przed pracą? Tak
chociaż na wspólne śniadanie?
-Mam jechać po to na drugi koniec miasta?
– zdziwiłem się.
-Daj spokój, wasze mieszkanie nie jest aż
tak daleko.
Tym razem to ja uniosłem brwi.
-Przecież mieszkanie Anne jest gdzie
indziej – powiedziałem. – Dlaczego miałbym ją ściągać aż do mnie?
-To wy nie mieszkacie razem? – zdziwił
się.
-Nie.
Czy to aż takie nienormalne?
-Macie zamiar wziąć ślub, związać się ze
sobą aż do śmierci i nie mieszkacie ze sobą?
-Będę przywiązany w innym mieszkaniu –
odparłem. – Ode mnie bliżej mi do pracy, z jej mieszkania ma lepszy dojazd do
szkoły.
-Możecie kupić coś po środku.
-Za dużo z tym zachodu.
Jake zrobił przerażoną minę – na tyle na
ile pozwalała mu jego twarz przypominająca kartofel.
-A dzieci jak będziecie wychowywać? Pół
tygodnia u ciebie, pół u niej?
-Nie będziemy mieć dzieci – oznajmiłem
poważnie.
-Niby czemu?
Odpowiedź była prosta – ja nie mogłem ich
mieć. Anne nawet przyjęła to z ulgą, bo chociaż czuła powołanie jako
nauczycielka, tak sama nigdy nie chciała mieć dzieci. Niemowląt wręcz nie mogła
znieść i gdy tylko takowe miało się gdzieś zjawić, uciekała. Mojej rodzinie nic
o tym nie powiedziałem – głównie dlatego, że większość i tak miała mnie gdzieś,
a matka tak bardzo marzyła o wnukach, że chyba lepiej poczekać na lepszy
moment… Na przykład nigdy. Nigdy to dobry czas na przekazanie tej wiadomości.
Parsknąłem śmiechem.
-Powiedzmy Jake, że strzelam ślepakami,
więc nie musisz się martwić o dzieci – zapewniłem.
-Wow… A jak się dowiedziałeś, że no wiesz?
Staraliście z Anne o dziecko?
-Nie, to akurat durna i pożałowania godna
historia.
-Oooo… Opowiadaj! Chcę poznać szczegóły!
-Nie powinieneś teraz spać?
-Nie wykręcaj się! Siadaj i mów! –
Poklepał miejsce obok na siebie na łóżku. Znów się roześmiałem, ale usiadłem
obok. Anne miała rację – Jake miał w sobie coś, że albo się go kochało, albo
nienawidziło. Wszystko wskazywało na to, że i ja zostanę członkiem jego
fanklubu.
-To naprawdę głupia historia –
powiedziałem. – Może wolisz coś innego?
-To tylko mnie zachęca. – Uwiesił się na
moim ramieniu jak małpka. – Nie puszczę cię, do póki mi nie powiesz.
-Uparty z ciebie dzieciak.
-Ach, nie schlebiaj mi już – zaszczebiotał,
a zaraz potem wybuchł śmiechem. – No dalej, nie trzymaj mnie w niepewności –
poprosił.
-No cóż, na studiach miałem przyjaciela,
Damiena. Był nieznośny i bogaty, ale rodzinka odcięła go od pieniędzy. Nie
wiem, o co im poszło, ale żeby mieć pieniądze na imprezy zaczął oddawać swoją
nasienie do banku spermy.
-A co to ma wspólnego z tobą?
-Mnie też do tego namówił… Nawet nie wiem
po co, bo nie potrzebowałem pieniędzy… Możliwe, że to wina biadolenia, że
„każdy chciałby mieć takiego blond-aniołka”. No cóż, moje ego nie pozwoliło mi
nie obdarzyć świata drugim mną, ale świat mnie wyrolował i drugiego mnie nie
będzie w ogóle.
-Szkoda – westchnął. – Bez tego brzuszka
byłby z ciebie niezły kąsek – stwierdził i dotknął mojego brzucha. Wydąłem usta
obrażony, bo nie miałem aż tak złej formy. Może rzeczywiście nie wyglądałem rak
dobrze jak na studiach, ale moje BMI było
w normie i miało się świetnie.
-Nie każdy musi wyglądać jak
Schwarzenegger w Terminatorze –
burknąłem.
Jake zaśmiał się.
-Nie przejmuj się, tak tylko gadam.
Naprawdę to jesteś całkiem przystojny, wiesz? Aż szkoda, że jesteś hetero.
Chyba powinno mnie to jakoś odrzucić –
zniesmaczyć, może skołować – ale jakoś się tym nie przyjąłem. Nawet zrobiło mi
się miło z tego powodu, że tak uważał.
-Dzięki, Jake – odparłem i rozczochrałem
mu włosy. Sam nie wiem skąd u mnie taki gest. Raczej stroniłem od dotykanie
ludzi. – Muszę wracać do domu.
-Wrócisz jeszcze na nocną zmianę?
-Nie, mam dziś wolne.
-Och… Ale przyjdziesz z Anne, prawda?
W jego głosie było tyle nadziei, że aż
mnie to przeraziło. Ten dzieciak naprawdę musiał czuć się bardzo samotny.
Uśmiechnąłem się.
-Jasne, ale teraz serio muszę lecieć, bo
inaczej zasnę tutaj. Chyba żadne z nas nie chciałoby się z tego tłumaczyć.
-Zdecydowanie – przyznał, a potem rozłożył
się na poduszkach. – Dobranoc, Gabie.
-Dobranoc, Jake.
Zgodnie z obietnicą po południu wybrałem
się do szpitala wraz z Anne, która była tym wyraźnie zaskoczona. W sumie to
mnie samego to zaskakiwało, bo niepotrzebnie przywiązywałem się do pacjenta.
Nauczony doświadczeniem wolałem nie mieć najmniejszych relacji z pacjentami, a
czasem nawet i ze zwykłymi ludźmi, bo to pozwalało mi lepiej myśleć, więc mnie
ostatniego można było się spodziewać u Jake’a. Nawet gdy moja siostra była w
szpitalu, to nie odwiedziłem jej, a u tego chłopaka przesiadywałem codziennie.
Z jednej strony nawet mnie to bawiło – wyglądało na to, że bliższe relacje
miałem z tym dzieciakiem niż z rodziną.
-Myślałam, że będziesz miał go dość –
stwierdziła Anne i roześmiała się. – Nawet trochę się bałam, że go nie
polubisz, wiesz?
-Nie polubię? – powtórzyłem.
-Po tamtym obiedzie wydawałeś się no…
Niezbyt zauroczony jego osobą.
Tak, przedwczoraj rzeczywiście wydawać się
mogło, że będę ozdabiał wianek nienawiści wobec Jake’a, ale to dość szybko się
zmieniło. Gdy przestawał zachowywać się jak przygłup, naprawdę miło się z nim
rozmawiało. Wtedy świat mógł ujrzeć młodego, inteligentnego i niestety
wystraszonego chłopaka.
-Nie jest zły. Na pewno lubię go bardziej
niż matkę.
-Coś dużo dziś narzekasz na tę kobietę.
Czyby dzwoniła?
-Tak i jedynie mnie zdenerwowała. Czasem
mam ochotę odwołać ślub i patrzeć jak umiera przez samozapłon.
-A ja mam wrażenie, że Jake miał rację i
jesteś psychopatą.
-To ta kobieta! Wyciąga z ludzi
najczarniejsze elementy ich duszy.
-Racja. A co tym razem wymyśliła?
-Twierdzi, że nie jestem gotowy do ślubu.
-He? Niby czemu?
-Ponieważ się nie angażuję… W sumie taka
jest prawda. Anne, guzik mnie obchodzi, czy wezmę z tobą ślub.
-Mnie też – odparła. – My już jesteśmy jak
stare małżeństwa. Prowadzimy wspólne, nudne życie i czasem zdarza nam się
uprawiać seks. Ślub… To tylko szopka, którą chcę odstawić dla rodziny. – Anne
roześmiała się. – Tylko nie mów Jake’owi. To romantyk.
-Masz to jak w banku – zapewniłem, czując
też ulgę. To dobrze, że Anne też nie była zaangażowana w to przedstawienie.
Przywieźliśmy dzieciakowi jego aparat i
laptop, co wprawiło go w ekstazę. Szczerzył się w uśmiechu do swoich cudów
techniki zupełnie jakby były uroczymy kotkami, czy co tam ekscytuje ludzi.
-Ej, Gabie, chcesz popatrzeć na moje
zdjęcia? – spytał i wbił we mnie swoje zielone oczy. Ku swemu głębokiemu
zdziwieniu musiałem przyznać, że uznałem je za niesamowite. Miały w sobie coś
tak wyraźnego i magnetyzującego, że zapragnąłem przyjrzeć się im z bliska.
Chciałem dokładnie przeanalizować jak długie rzęsy rzucały cienie na jego
policzki, a światło odbijało się w tęczówkach…
Odgoniłem od siebie tę absurdalną myśl i
pokiwałem głową, dając odpowiedź Jake’owi. Usiadłem obok niego na łóżku, a on
położył mi laptop na kolanach. Sam oparł głowę na moim ramieniu, sprawiając, że
jego oddech łaskotał mnie w szyję. To sprawiało, że dziwnie się czułem – i to
nie w złym kontekście. Podobało mi się to, ale jednocześnie niepokoiło. Żaden
człowiek nigdy na mnie nie oddziaływał, a on z taką łatwością mnie sobie
zaskarbiał…
Przełknąłem ślinę i zmusiłem do wbicia
oczu w grafikę na laptopie. Odrobinę obawiałem się, że nic z tego nie zrozumiem
– humanista ze mnie marny, więc raczej nie odgadłbym, co autor miał na myśli.
Mimo to, te zdjęcia mnie zachwyciły – nawet jeśli nie pojmowałem ich w pełni,
to widziałem jak pięknie grały ze sobą światło i cień.
-Te kamyki wcale nie są pod wodą –
powiedział przy jednej ze swych prac. – To tylko cień tak nie padał.
Na innym ze zdjęć znalazła się ważka
niesiona przez mrówki. Otaczały je krople rosy, błyszczące w porannym słońcu.
Na innym znajdował się bezdomny puszczający kółka z dymu papierosowego – niby
nic, ale miało to w sobie coś, co skupiało na sobie uwagę. Możliwe, że nie
widziałem tego, co widział Jake, patrząc w obiektyw, ale wiedziałem, że chciał
wpatrywać się dalej w te zdjęcia.
I chciałem, by nie zabierał głowy z mojego
ramienia.